środa, 24 października 2012

refundacja, rozmowa, rzeczywistość


W poniedziałek dowiedzieliśmy się o planach refundacji metody in vitro. Epokowe wydarzenie. Pomijając, że słyszymy o nim od kilku lat i stan ekscytacji społecznej dość trudno utrzymać. Czytam komentarze pacjentów, przeważa sceptycyzm podszyty subtelnym optymizmem z zastrzeżeniem "ale i tak nic z tego nie wyjdzie".
Otóż mam przed sobą sławetny program zdrowotny, zostanie upubliczniony w poniedziałek podczas konferencji. Ku mojemu zaskoczeniu jest to całkiem dobry program, choć nie jest idealny: wypadają z niego na przykład samotne kobiety, za to jako podmiot świadczeń definiowana jest "para" bez wchodzenia w to, czy połączył ją sakramentalny związek małżeński czy wspólny kredyt. Można powiedzieć, że w polskim bagienku jest to pewien przełom.
Skoro przełom to trzeba o nim porozmawiać. Chętnie. Dlatego na trzy minuty przed wejściem na antenę w ogólnopolskiej stacji dowiaduję się, że moim rozmówcą będzie ksiądz, o czym w ogóle nie było wcześniej mowy. W stacji trwa remont, nie mam słuchawek i trafia do mnie co czwarte słowo oponenta, ale rychło się orientuję, że lecimy linią tradycyjną: płacz zamrożonych zarodków, naprotechnologia i zabójstwa prenatalne.
Jak powszechnie wiadomo księża to główna grupa społeczna bezpośrednio zaangażowana w kwestie rozrodczości, więc jest zrozumiałym, że są uczestnikami niemal każdej publicznej rozmowy na ten temat.

Dlatego właśnie tego samego dnia spotkałam się w studiu z red. Terlikowskim i posłem Piechą. Ponieważ 79% Polaków popiera metodę ivf, zasada demokratycznej reprezentacji wymagała zestawienia w studiu dwóch najbardziej agresywnych przeciwników tej metody, jednej polityczki z rodowodem konserwatywnym i niżej podpisanej w roli obywatelskiej paprotki. Nie wiem, jaki dokładnie rozkład społeczny miało symbolizować to grono, ale moje rozumienie statystyki mówi mi, że zasada demokratycznej reprezentacji powinna w tym przypadku oznaczać trzech zwolenników metody ivf i jednego jej przeciwnika.
Ideę jednak wyjaśnił mi red. Kraśko przed wejściem na antenę: Polacy potrzebują rozmowy.
Rozumiem. No więc Polacy dowiedzieli się, że metoda in vitro polega z grubsza na tym, że dzieci są przechowywane w lodówkach.
Od wczoraj moją ciekawość budzi zawartość domowej lodówki red. Terlikowskiego, za to mniej zastanawiają wyniki europejskiego testu wiedzy, w którym Polacy osiągnęli bardzo złe wyniki.

Jednak siedząc naprzeciwko moich rozmówców i wsłuchując się w gładkie potoki ich przemyśleń, miałam wiele refleksji i racjonalizatorskich postulatów, które z pewnością przyczyniłyby się do rozwiązania ważkich problemów społecznych. Ponieważ nie zwerbalizowałam ich na wizji (z powodu, o którym dalej) podzielę się nimi tutaj:

1. Powiedzmy to sobie wreszcie jasno, bo Wojownicy Prawdy mają serca nieulękłe: w kobiecych macicach odbywa się globalny Holokaust. Życie poczęte powstaje nierzadko w warunkach niegodziwych (bez patronatu świętego węzła małżeńskiego), przede wszystkim jednak życie poczęte umiera i nie ma od tego ratunku. Ach, powiecie: natura tak chciała. Furda natura! Dlaczego i odkąd to mamy się kierować naturą? Jakim prawem szukamy usprawiedliwienia dla naszych sumień w poronieniach naturalnych? Co zawiniła bezbronna zygota, potencjalnie pyzate maleństwo z nóżkami i puszkiem włosków na rozkosznej główce, aby ronić ją do  ordynarnego ustępu, bez poświęcenia podpaski?
Jedynym realnym wyjściem jest ogólnopolski system monitoringu stosunków seksualnych za pomocą chipów domacicznych z opcją bezpośredniej transmisji, w celu zapewnienia kompleksowej kontroli nad warunkami ewentualnego zapłodnienia. Tak, to wygeneruje koszty, trzeba będzie sfinansować chipy i ekipy chirurgiczne, trzeba będzie również wyszkolić i opłacić personel obsługujący monitory oraz stworzyć Bojówki Postkoitalne, ale czy Życie nie jest tego warte? Kobieta zyska bezcenną wiedzę, czy jest morderczynią czy nie, a społeczeństwo wreszcie podzieli się jasno na zabójców oraz mężczyzn. No i będziemy prekursorami, w końcu jesteśmy Chrystusem Europy, który ma patent na termin "życie poczęte", zupełnie jakby istniało życie niepoczęte.

2. Dziecko czyli zarodek.  Dlaczego nie otaczamy zarodków opieką właściwą każdemu polskiemu dziecku? Pomyślmy nad systemem opieki wczesnoszkolnej dla zarodka, wprowadźmy system szczepień embrionów oraz specjalną linię pieluch jednorazowych dla zygot. Jeśli zarodki są dziećmi przysługują im prawa dzieci. Opieka naprzemienna, dwa tygodnie w macicy matki, dwa tygodnie w otrzewnej ojca.
Że to błędna terminologia? Ale jak to błędna? Przecież Polacy uczestnicząc, zgodnie z życzeniem red. Kraśki, w edukacyjnej ROZMOWIE w telewizji publicznej, zostali zaznajomieni z aktualną wykładnią językową i prawną: zarodek to dziecko, dzidziuś, braciszek i siostrzyczka. Tu nie ma embrionów, płodów, noworodków, nie ma odmiennych statusów i praw, wszystko jest jednością, a lodówki kryją ponure tajemnice. Niektórzy wkładają do niej dzieci czyli zygoty. Prawdopodobnie bez ubranek w kolorach różowym i niebieskim, co może nie tylko doprowadzić do śmierci, ale co gorsza, do błędnej identyfikacji seksualnej i płciowej.

3. poglądy nieżyjącego profesora Religi na in vitro oraz rozważania, co robił minister Balicki w zaciszu swojego gabinetu. Są kluczową kwestią dla wyrobienia sobie poglądów na refundację, medycynę i systemowe rozwiązania leczenia chorób populacyjnych. Podobnie jak spory na temat definicji demokracji między posłanką Kluzik Rostkowską i posłem Piechą w programie poświęconym dyskusji o niepłodności i sposobach jej leczenia.

Ach, właśnie, niepłodność! Tak, ktoś coś o tym wspomniał na samym początku programu. Pamiętam to dość mgliście, bo lodówki i 90% skala dzieciobójstwa (red. Terlikowski podał z głowy liczbę 500 milionów pomordowanych dzieci) przysłoniły ten kosmetyczny defekt dotykający nieistotną statystycznie liczbę półtora miliona polskich par.
Dlaczego więc nie zwokalizowałam powyższych uwag- otóż z powodu banalnego.
Zżerała mnie ordynarna zazdrość wobec oponentów i zespołu ich doświadczeń będących dla mnie fantastyką społeczną. Świat, w którym żyję jest przestrzenią codziennego obcowania z chorobą, która od 25 lat w Polsce nie doczekała się żadnych uregulowań prawnych, generuje olbrzymie koszty społeczne, ekonomiczne i jednostkowe, a pacjenci są zdani na samych siebie i prywatne portfele. Bez osłon refundacyjnych, bez kontroli nad pracą ośrodków medycznych, bez akredytacji, dyrektyw i monitoringu.
Ponieważ od dwóch lat mam zaszczyt prowadzić projekt Linii Pomocy Pacjent dla Pacjenta, w którym pracują wolontariusze (superwizowani przez psychologa, regularnie szkoleni, pracujący na rekomendacjach w leczeniu niepłodności Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego i Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu) sytuuję problem społeczny w nieco innym miejscu, niż wskazują troski duszne nękające red. Terlikowskiego i posła Piechę. Słyszę od ludzi borykających się na co dzień z problemem niezamierzonej bezdzietności, że:

- są samotni i czują się opuszczeni przez Państwo;

- doświadczają poniżeń i upokorzeń z powodu swoich trudności prokreacyjnych, napotykają na problemy zawodowe (urlopy brane na leczenie nie są dobrze widziane przez pracodawców, skutkują brakiem awansu lub wystawieniem na strzał zwolnień), dotyka ich język nienawiści i pogardy formułowany przez przedstawicieli instytucji firmującej się przykazaniem miłości;

- utrzymują tajemnicę wokół swojej choroby, ponieważ boją się społecznych reakcji, które są nieustannie karmione kłamstwami o mordowaniu dzieci, kaprysach egoistów i zachętami do praktycznej eugeniki (niepłodni nie mają moralnego prawa się rozmnażać);

- borykają się z trudnościami finansowymi i na ogół są potężnie okredytowani z powodu leczenia niepłodności;

- doświadczają problemów psychologicznych (po dwóch latach bezskutecznego leczenia niepłodności średnia depresji i zespołów paradepresyjnych sięga w tej grupie pacjentów wartości 70%);

- bojkotują polityków, ponieważ czują przez nich regularnie oszukiwani kolejnymi obietnicami bez pokrycia.

Na te wszystkie realne dramaty media, w swojej misji wyrażanej oczekiwaniem płacenia abonamentu, proponują widzom rozmowę. Z której, jak już ustaliliśmy, dowiedzieliśmy się paru komunałów o lodówkach, nieustalonych poglądach prof. Religi na in vitro i nominacji ekskatedralnej red. Terlikowskiego biorącej się z faktu, że  pięć lat starał się o potomstwo. Gratuluję sukcesu.
Swego czasu TVP miała w ofercie autorski program red. Pospieszalskiego "Warto rozmawiać". Widzowie dość szybko w duchu sarkazmu przemianowali ten tytuł na "Szkoda gadać" z uwagi na tendencyjność prowadzącego i dobór gości. Wydaje się, że była to trafna intuicja semantyczna.
Niestety okazała się jednocześnie profetyczna dla rozwoju mediów tradycyjnych, których  dziennikarze igłą w kąciku oka zapisali sobie złotą zasadę bezstronności  "prawda leży pośrodku" (z zastrzeżeniem, że axis mundi znajduje się na skwerze Kardynała Wyszyńskiego 6).
Niech więc spoczywa w pokoju.
Rzeczywistość należy do mediów wirtualnych, w których odbija się cała społeczna różnorodność w jej błogosławionym i przyrodzonym egalitaryzmie. Mam nadzieję, że przyszłość również będzie do nich należeć, choć redaktora Kraśkę może to odrobinę zasmucić.




poniedziałek, 22 października 2012

a co jeśli mężczyzna...?

Pan Marek, 39letni wiceprezes dużej korporacji, który całe swoje dotychczasowe życie poświęcił zarabianiu pieniędzy, rozwojowi zawodowemu i inwestowaniu w siebie, nagle zapragnął zostać ojcem. Czy to oznacza, że będzie mógł się starać o dofinansowanie leczenia metodą in vitro?

Postanowiliśmy zapytać mieszkańców Prażnuchy Kolonii, co o tym sądzą.

Brygida O.
mnie się zdaje, że nauka to jest coś. Normalnie nigdy nie sądziłam, że mężczyzna może zostać ojcem dzięki in vitro i że medycyna już na to pozwala. Bo on w wątrobie będzie tę ciążę nosić, tak?

Zdzisław W.
39 lat? A to jest chyba wiek emerytalny już? Moi koledzy to w tym wieku są już dziadkami, nie można walczyć z naturą. Po mojemu to 39letni facet jest za stary na ojca.

Katarzyna P.
nie obchodzi mnie to, ale czemu za moje pieniądze?

Media są poruszone przypadkiem pana Marka. Niedawno jedna z redaktorek podniosła nieśmiało kwestię, że pan Marek pewnie ma jakąś partnerkę i może warto rozmawiać o problemie niepłodności, jako o problemie pary, ale została wyśmiana. Wszyscy wiedzą, że niepłodność dotyczy tylko mężczyzn i są na to rozliczne badania prowadzone przez uznanych naukowców z KULu.
Redaktor dużego dziennika zauważył z kolei, że średnia wieku pierwopłodców się przesuwa w górę, zatem warto uwzględniać ten aspekt w debacie, jednak odczucia społeczne są inne: powszechnie wiadomo, że najlepszy wiek na ojcostwo to przedział 22-30 lat i jedynie kaprysom osobistym należy przypisywać okoliczność późniejszego ojcostwa.
Swój głos w debacie zabrał również prof. Dziadziejko dzieląc się obawą, że poczęte w tak późnym wieku dzieci mogą zacząć obsrywać trawniki pod jego osobistym balkonem, a także zanieczyszczać przestrzeń społeczną odgłosami wydobywającymi się z ich gardzieli.
Nie zawiódł naczelny portalu Bzdetonda.pl wskazując, iż postępujący konsumpcjonizm prowadzi do degeneracji etycznej społeczeństwa i oddalania się od wzoru Józefa z Nazaretu, który najpierw owdowiał spłodziwszy dwoje dzieci, co powinno wytyczać ścieżkę naśladownictwa dla współczesnych mężczyzn: dzieci, a potem rozwój zawodowy. Poza tym wciąż brak pieniędzy na leczenie onkologiczne dzieci, więc nie leży w interesie społecznym finansowanie kaprysów podstarzałych mężczyzn.
Oczekujemy w napięciu rozstrzygnięć, do których doprowadzi dyskusja o in vitro zainicjowana przez serwis Polityka.pl i jednocześnie żegnamy złudzenie, iż dla redaktora Stasiaka jest jeszcze jakaś intelektualna nadzieja.