wtorek, 26 lipca 2016

Segregacja. Kilka słów o projekcie nowelizacji PiS

Dziś nietypowo porozmawiamy o dzieciach istniejących, urodzonych płodnym rodzicom i w ogóle mającym się jak najlepiej poza drobnym faktem, iż przebywają w domu dziecka czyli w tak zwanej instytucjonalnej pieczy zastępczej. W przeciwieństwie bowiem do tego, co roi się w główkach katolickich publicystów, penetracja waginy penisem zakończona ejakulacją i zapłodnieniem zwana "aktem małżeńskim" niekoniecznie stanowi gwarancję późniejszego traktowania dziecka z godnością i miłością. Z tego właśnie powodu każdego roku pod opieką państwa przebywa około 80 tysięcy tzw. sierot społecznych - dzieci z nieuregulowaną sytuacją prawną, których rodzice z różnych powodów nie chcieli bądź nie mogli się nimi zajmować, ale zachowali prawa rodzicielskie.
Ponieważ piecza zastępcza i adopcja obrosły w Polsce wieloma mitami, omówienie ich zajęłoby kolejne obszerne notki, więc dziś ponownie nie o tym. Dziś o pojedynczym rozwiązaniu, które zaproponował rząd Prawa i Sprawiedliwości, a które nowelizuje Ustawę z dnia 9 czerwca 2011 r. o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej.
Wspomniana nowelizacja przeszła w dniu 22 lipca 2016 roku trzecie czytanie w Sejmie i oczekuje na akceptację Senatu oraz podpis prezydencki. Jeśli obie te rzeczy się wydarzą, po wakacjach nowela wejdzie w życie.

A o co chodzi?

W dwóch żołnierskich zdaniach: chodzi o to, że zdaniem posłów PiS dzieci przebywające w domach dziecka powinny mieć prawo do wyłączności swojej przestrzeni i nie powinny jej współdzielić z Domami Pomocy Społecznej (DPS), izbami wytrzeźwień, ośrodkami wsparcia dla ofiar przemocy w rodzinie i innymi instytucjami, które nie sprawują bezpośrednio pieczy opiekuńczo-wychowawczej nad dziećmi. Autorzy noweli argumentują również, że umieszczanie dzieci w sąsiedztwie DPSów pogłębia izolację społeczną tych dzieci, wtórnie je stygmatyzując i uniemożliwiając integrację ze społeczeństwem, w tym rówieśnikami.

A o co chodzi zdaniem mediów i opozycji?

O to, że cała Polska kocha babcie i dziadków, więc zakaz umieszczenia DPSu i domu dziecka na jednej parceli jest rozbijaniem tkanki społecznej.
Tak więc pani posłanka PO, Marzena Okła Drewnowicz, pisze dramatycznie w swoim blogu na natemat.pl:

Starość do wyrzucenia. Dzieci i seniorzy oddzielnie 
Do tej pory PiS niszczył Trybunał Konstytucyjny, demokrację, prawo. Nikt jednak nie spodziewał się, że będzie też degradować takie wartości jak wychowanie wielopokoleniowe, wzajemna pomoc, integracja społeczna. To, co do tej pory było pożądane, czyli solidarność międzypokoleniowa, kontakty dzieci i młodzieży ze osobami starszymi, dzisiaj prawnie zostało zakazane. Prawo i Sprawiedliwość wprowadziło skandaliczny zakaz współistnienia placówek opiekuńczych dla osób starszych i dzieci, nawet na jednej działce.
Posłowie opozycji komentowali zmianę z oburzeniem podnosząc, iż jest to działanie "segregacyjne"  i "anachroniczne", albowiem - jak uzasadniał poseł PO, Ryszard Wilczyński -

Codzienny kontakt dzieci i osób starszych, nawet tych dementywnych, jest z jednej strony elementem terapii, a z drugiej wychowania.

W podobne struny uderzał również Fakt i Gazeta Wyborcza.
W Polsce działa sześć DPSów dzielących jedną powierzchnię z domami dziecka. O sześć za dużo. Wydawałoby się, że to dobry punkt wyjściowy do rozmowy o tym, że tak być nie powinno. Nic podobnego, tym razem posłowie opozycji pochylają się nad biednymi samorządowcami, którzy teraz będą musieli rozdzielić DPS i dom dziecka, a to kosztuje i jest skomplikowane administracyjnie. Święta prawda, moje robaczki, któż jednak wcześniej wpadł na pomysł połączenia tych placówek, jeśli nie samorządy właśnie?
Nie zawodzi również Rzecznik Praw Dziecka sprzeciwiający się rozdzielaniu DPSów i domów dziecka oraz innych placówek opiekuńczo wychowawczych:

Oczywiście nie wyklucza to lokalizacji placówki opiekuńczo wychowawczej w pobliżu np. domu pomocy społecznej dla osób w podeszłym wieku, w tym możliwości odwiedzenia osób starszych, spotkań i rozmów. Kontakt dziecka z osobami starszymi- pensjonariuszami domów pomocy społecznej - wpływa korzystnie na rozwój emocjonalny młodego człowieka, przygotowując go do życia w społeczeństwie obywatelskim. Dzieci rozwijają w sobie empatię, tworzą się międzypokoleniowe przyjaźnie, a tym samym dzieci są wprowadzone w dorosłe życie, w którym prędzej czy później zetkną się ze starością i chorobą.

Nie bardzo wiadomo, dlaczego powyższy kontakt z osobami starszymi nie mógłby być realizowany na zasadzie wolontariatu bądź odwiedzin w DPSie (wspólna wigilia, obchody święta niepodległości, dzień babci i dziadka, cokolwiek) tak jak dzieje się to w większości rodzin wychowujących dzieci, które również z reguły odwiedzają dziadków i rzadko kiedy - szczególnie mieszkając w mieście i zajmując metraż rzędu 30-60m2- mieszkają wspólnie z nimi? Dlaczego trzeba koniecznie realizować to za pomocą dzielenia tej samej przestrzeni 24/7? Podobnie interesuje mnie, ile razy RPD był w domu pomocy społecznej i zyskał możliwość poczynienia bardziej trywialnych obserwacji poza wizją "międzypokoleniowej przyjaźni" - na przykład spędził kilka godzin w zapachu środków dezynfekujących, przyglądał się toalecie osoby dementywnej, grał w piłkę na boisku domu dziecka przylegającym do DPSu, przez które przesuwała się pielgrzymka nieznajomych odwiedzających? Wpadł na fajny pomysł zaproszenia kolegi z podstawówki do własnego pokoju, zza którego ścian dobiegają krzyki i monotonne mamrotanie podpiecznych DPSu? A może jednak nie zaprosiłby wtedy tego kolegi mając świadomość, że byłyby to ostatnie odwiedziny, których wynikiem byłoby jego podwójne naznaczenie - nie dość, że mieszka w bidulu, to jeszcze jego codzienność inkrustuje ciągłe obcowanie z innymi wykluczonymi, których ich własne środowisko umieściło w DPSie?

Zapamiętajcie jednak: solidarność międzypokoleniowa. Seniorzy. Codzienny kontakt z osobami dementywnymi.

Cała polska kocha seniorów


I właśnie dlatego w roku 1990 w DPSach przebywało 61 037 osób, a w roku 2013 było ich już 77 632. Ponieważ cała Polska kocha seniorów, tylko nie u siebie w domu. Ale już w pobliżu domu dziecka? Czemu nie. Ostatecznie właśnie dlatego umieszczamy dementywną babcię w Domu Pomocy Społecznej, aby nasze własne dziecko zaprowadzane troskliwie na zajęcia karate i angielski metodą Helen Doron nie musiało po powrocie do domu oglądać babci, która znów odkręciła kurek z gazem lub wypróżniła się we własnym łóżku. Uważamy na ogół, iż naszym dzieciom w zupełności wystarczy regularny, lecz nie całodobowy, kontakt z babcią umieszczoną pod profesjonalną opieką. Co innego dzieci z domu dziecka. Im takie całodobowe kontakty służą i rozwijają empatię, nie zapominajmy też o ważkim argumencie "elementu wychowania".
Pani Okła Drewnowicz i pan Wilczyński mają własne dzieci, niestety nie wiem, czy zaprowadzają je do DPSów w celach wychowawczych i rozwojowych. Szkoda, że tego nie wiem. Ale na pewno tak robią, wierzę im. Nie byliby przecież hipokrytami segregującymi dzieci na te, które mają prawo do wyłączności własnej przestrzeni, ponieważ wychowują się w rodzinach, i na te, które muszą współdzielić przestrzeń z ośrodkami pomocowymi dla osób niepełnosprawnych intelektualnie, zależnych całodobowo, ofiar przemocy w rodzinie etc., ponieważ nie wychowują się w rodzinach.

Segregacja

Segregowanie wyrzutków ma długą i udokumentowaną historię sięgającą XIII wieku. Porzucone dzieci, osoby chore, bezdomne, wykolejone i całą plejadę społecznych banitów, których społeczeństwo nie rozpoznawało jako równych sobie, umieszczano w przytułkach. Wskaźniki śmiertelności w tych przybytkach potrafiły sięgać 90% (Kolankiewicz 2002). Analizowanie tego zjawiska z punktu widzenia współczesnych nauk społecznych ma sens o tyle, o ile pominiemy zaprzeszłe uwarunkowania sanitarne i historyczne (epidemiologia, możliwości leczenia, poziom wiedzy o antyseptyce, przeżywalność niemowlęcia pozbawionego mamki była żadna niezależnie od wysiłku opiekunów). Co jednak zostanie?
Ta sama potrzeba proksemicznego sytuowania Innego poza obszarem codziennych doświadczeń społecznych. Inność jest wykluczana już nie tylko na poziomie symbolicznym, ale proksemicznym właśnie - z dala od oczu tych, którzy uznali siebie jako normalnych i godnych codziennych interakcji z równymi sobie. Przypomnijcie sobie burze lat 90tych, kiedy mieszkańcy miasteczek i wsi protestowali przeciwko budowie ośrodków dla nosicieli wirusa HIV, osób uzależnionych czy uchodźców. O ile tolerancję dla obecności nosicieli wirusa HIV udało nam się jakoś osiągnąć, o tyle w przypadku uchodźców, czy choćby osób LGBT wciąż mamy wiele do przepracowania.
Jest zatem dość zabawne, że naczelnym argumentem przeciwko nowelizacji mającej wzmocnić społeczną integrację dzieciaków z domów dziecka, staje się właśnie argument o segregacji. Tym razem chcielibyśmy integrować te dzieci z "seniorami" z DPSu. Czemu nie chcemy ich raczej integrować z naszymi własnymi dziećmi?

Trzy pocztówki

Widokówka pierwsza. Idę na spotkanie w placówce edukacyjno szkoleniowej. Mieści się na tej samej posesji, co duży dom dziecka. Na trasie mojego spaceru wypada mały plac zabaw, na którym bawi się ojciec z dwójką dzieci. Jest to tak zwane "widzenie rodzica biologicznego z dziećmi znajdującymi się w pieczy instytucjonalnej". Drzwi do mojej placówki są jeszcze zamknięte, przyszłam trochę za wcześnie. Przez 15 minut więc przysłuchuję się - chcąc nie chcąc - rozmowom ojca i synów, którzy widzą się pierwszy raz od miesiąca. Ojciec opowiada, co u niego. Dzieci opowiadają, co przydarzyło im się w przedszkolu i szkole. Jestem intruzem tego spotkania, ale nie mam gdzie się podziać: mój kurs zaczyna się za chwilę w tym samym miejscu, a im nie wolno opuścić terenu domu dziecka. Nie mają dokąd pójść, ale ja również nie mam dokąd pójść. Po paru minutach dołączają do mnie pozostali kursanci. Stoimy grupą przed drzwiami udając, że nie zwracamy uwagi na to, co się dzieje obok. Czujemy się niezręcznie, zostaliśmy umieszczeni w samym centrum intymnej scenki rodzinnej.

Widokówka druga. Inny dzień, te same okoliczności. Znów przyszłam za wcześnie na spotkanie, tym razem jest środek czerwca, pogoda piękna i upalna. Parkując samochód na tyłach domu dziecka wpadam w sam środek innej sceny rodzajowej: opiekunka rozłożyła dmuchany basen w ogrodzie, kąpie się w nim trójka dzieci. Patrzą na mnie na poły zdziwione moją obecnością, na poły zrezygnowane: są już przyzwyczajone, że w przestrzeni ich ogrodu pojawiają się nieustannie obcy ludzie uczestniczący w ich, prywatnym przecież, życiu dziejącym się w miejscu zwanym domem. Cóż z tego, że domem dziecka? Innego przecież już nie mają.

Widokówka trzecia. Usiłuję odegrać scenkę zadaną przez prowadzące trenerki. Zbieram myśli i mówię: "no więc kiedy słuchałam historii Kasi poczułam, że..."

(zza ściany dobiega płacz małego dziecka. To jakiś maluch z domu dziecka właśnie rozpaczliwie się rozszlochał. Nie wiem, czy stało się coś złego, czy uderzył się, czy przemokła mu pieluszka, ale nie mogę się skupić. Również dlatego, że do tej pory sądziłam, iż w tym konkretnym domu dziecka przebywają dzieci starsze, głównie rodzeństwa, a nie niemowlaki. One przecież powinny trafić do pogotowia rodzinnego lub rodziny zastępczej)

Ogarniam się szybko. "Chciałam w każdym razie powiedzieć, że po wysłuchaniu tej historii miałam przede wszystkim taką myśl, że...."
- Przepraszam, my tylko szybciutko przejdziemy, ok? - mówi czternastolatek, który właśnie wpadł jak po ogień do sali, w której mamy zajęcia. Sala nie jest administracyjną częścią domu dziecka, stanowi własność zupełnie innego podmiotu. Ale znajduje się w tym samym budynku i jest salą przechodnią zakończoną korytarzem z drzwiami prowadzącymi do domu dziecka.
- Piłka nam wpadła przez okno, tak będzie krócej przejść - rzuca w biegu jego rówieśnik z tego samego domu dziecka. Obaj pędzą do drzwi w łączniku.

Zgodnie z nowelizacją dom dziecka zostanie oddzielony od wspomnianej placówki edukacyjno szkoleniowej. Obie instytucje będą musiały mieć swoją przestrzeń na wyłączność, a osoby korzystające z obu placówek nie będą mogły wzajemnie korzystać ze swojego zaplecza. Żaden kursant nie właduje się ponownie na plac zabaw i nie przeszkodzi rodzicom widującym się z dziećmi. Nie wejdę w sam środek zabawy ogrodowej w dmuchanym basenie.

Trzy pocztówki nie są zanadto wstrząsające. Być może sami uczestniczyliście w podobnie krępujących sytuacjach dziejących się na placach zabaw, słyszeliście dzieci waszych sąsiadów kąpiące się w basenie i płaczące wieczorami. Ale dzieci, do których kawałka życia zostaliście niechcący zaproszeni, miały swoje własne domy i dziejącą się prywatność, do której prawo im przyznano. Nie nauczono ich, że prywatność staje się własnością publiczną, ponieważ tak zdecydował samorząd. Ich rodzice mogli iść z nimi na plac zabaw, ale mogli też bawić się z nimi w domu bez towarzystwa osób postronnych.
Rodziny mieszkające ze swoimi dziećmi zawsze mają alternatywę. Dzieci mieszkające w domach dziecka, które łączy się z placówkami o innych profilach, takiej alternatywy nie mają. Ich codzienność jest obserwowana i zakłócana przez dziesiątki przechodniów, a prywatność przestrzeni jest wysoce umowna, skoro nie wyznaczono jej granic.
A przecież poza tymi trzema pocztówkami są także inne. Na sześciu pocztówkach domy dziecka połączono z DPSami. W Rybniku dom dziecka połączono z domem dla nieletnich matek. Myślę, że to ostatnie rozwiązanie jest wybitnie integrujące społecznie i fenomenalnie wyposaża dzieci w pożądane wzorce wychowawcze. Na tych pocztówkach dzieci nie wyjdą z ośrodka pomocy ani domu samotnej matki, ponieważ nie mają dokąd, skoro jest to również ich dom.

Cieszę się, że nowelizacja PiS wejdzie w życie. I myślę, że czas dorosnąć do rozmawiania o polityce społecznej z dala od uprawiania partyjnych wojenek oraz karmienia się wizjami "czcigodnych seniorów w DPSach" i "rozwijania empatii". Ta sprawa jak rzadko która pokazuje podwójne standardy, które stosujemy wobec dzieci własnych i dzieci cudzych, które miały to nieszczęście w życiu, że zabrakło dla nich miejsca w rodzinie biologicznej. Ale szerzej pokazuje również, że prawo dziecka do wyłączności własnej przestrzeni życiowej nie jest wartością, którą większość ludzi chciałaby poważnie rozważyć i rozpoznać. Łatwiej zasłonić ten przykry wniosek wzniosłymi słowami o integracji z osobami starszymi niż zmierzyć się z faktem, że i dziś pragniemy wykluczać Innych poza obszar naszej własnej codzienności.




Odnośniki


Tekst omawianej nowelizacji
Obowiązująca obecnie Ustawa o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej
Opinia Rzecznika Praw Dziecka do nowelizacji
Statytystyka MPiPS za rok 2013 
Kolankiewicz Maria, Porzuceni i powierzeni trosce. Dom Małych Dzieci. Wydawnictwo "Śląsk", 2002.


9 komentarzy:

  1. O cholera, światopogląd uaktualniony. Nagłówek "Widok starszych osób źle wpływa na rozwój dziecka? Tak twierdzi PiS. I proponuje szokujące rozwiązanie" czyta się zupełnie inaczej będąc świadomym pełnego kontekstu takiego "widoku starszych osób" 24/7.

    (jedna rzecz - choć Agora jak najbardziej stara się zmylić odbiorców brandingiem, gazeta.pl to odrębny od Wyborczej podmiot)

    OdpowiedzUsuń
  2. Innymi słowy, idea słuszna, ale uzasadnienie PiS jak zwykle do d*y. Bo nadal nie sądzę, by widok osoby starszej źle wpłynął na rozwój dziecka.

    Za to rzeczy o których mówisz, jak najbardziej. Te dzieci i tak mają niewiele (lub nic) prywatności, więc odbieranie jej resztek przez pakowanie tam innej instytucji jest zwyczajnym świństwem wymię oszczędności. Z resztą, nie czarujmy się, jeśli PiS to uchwala, to po to by dowalić samorządom (zwykle nie-PiSowskim) a opozycja walczy z tym w obronie rzeczonych "racjonalizatorów społecznych".

    Plus, jedna rzecz mnie przeraża w implikacjach tego projektu -- rozumiem, że nigdzie w Polsze tak jeszcze się nie zdarzyło, ale skoro nowa ustawa zakazuje kolokacji domu dziecka z izbą wytrzeźwień, to czy znaczy to, że dotąd było to całkiem normalne i dozwolone?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dotąd nie było to uregulowane, więc teoretycznie można było umieścić obie placówki na jednej działce lub w jednym budynku. Nie wiem, czy gdziekolwiek miało to miejsce i wierzę, że nikt nie wpadł na pomysł połączenia DD z izbą wytrzeźwień, jednak nowela zadziała prewencyjnie i uniemożliwi realizację takiej koncepcji, nawet gdyby jakiś samorząd bardzo chciał to zrobić.

      Uzasadnienie PiS do noweli jest następujące:
      "Ponadto negatywnie należy ocenić rozwiązanie polegające na łączeniu w jednym
      budynku i na jednym terenie placówek instytucjonalnej pieczy z takimi instytucjami jak
      np. domy pomocy społecznej. Placówki instytucjonalnej pieczy zastępczej powinny
      funkcjonować w takim otoczeniu społecznym, aby zapewnić umieszczonym w nich dzieciom
      warunki pełnej integracji ze środowiskiem i umożliwić takie włączenie społeczne, które
      stanie się fundamentem przyjmowania właściwych ról społecznych w późniejszym dorosłym
      życiu. O zapewnieniu dzieciom prawidłowej opieki i wychowania nie można mówić
      w przypadku umieszczenia placówki opiekuńczo-wychowawczej lub placówki wsparcia
      dziennego w jednym budynku z domem pomocy społecznej. Oczywistym bowiem jest,
      że dzieci wychowujące się w takiej placówce, nie mając żadnej szansy na integrację
      ze środowiskiem lokalnym, są zagrożone jeszcze silniej wykluczeniem społecznym.
      Dodatkowo dzieci te, wychowując się w otoczeniu starości, choroby i śmierci, stykają się na
      co dzień z dramatem samotności ludzi częstokroć pozbawionych wsparcia najbliżej rodziny.
      Funkcjonowanie w takim otoczeniu jest bardzo trudne dla osób dorosłych. Tym bardziej
      trudno je uznać za odpowiednie dla prawidłowego kształtowania postaw i rozwoju
      emocjonalnego dzieci. Dotychczas obowiązujące przepisy ustawy o wspieraniu rodziny
      i systemie pieczy zastępczej, wprowadzają ograniczenie, zgodnie z którym w tym samym
      budynku może mieścić się tylko jedna placówka opiekuńczo-wychowawcza (chyba że jest to
      budynek wielorodzinny i wojewoda wyrazi zgodę na funkcjonowanie w takim budynku
      więcej niż jednej placówki opiekuńczo-wychowawczej). Celem wprowadzenia takiego
      rozwiązania było możliwie najbardziej doskonałe stworzenie warunków do prawidłowego
      rozwoju wychowanków instytucjonalnej pieczy zastępczej z jednoczesnym zapobieżeniem
      ich stygmatyzacji. W praktycznym stosowaniu przepis ten okazał się niewystarczający,
      bowiem dochodzi na tym tle do znacznych nadużyć, polegających na pozornym
      dostosowywaniu się do obowiązujących ograniczeń, pomijając przy tym cel z uwagi na który
      zostały wprowadzone."

      Przejście od tego uzasadnienia do "widok starszych osób źle wpływa na rozwój dziecka" wymaga jednak pewnej zręczności i dużej dozy złej woli.

      http://orka.sejm.gov.pl/Druki8ka.nsf/Projekty/8-020-249-2016/$file/8-020-249-2016.pdf

      Usuń
  3. Kurczę, dzięki za otworzenie oczu. Moją pierwszą reakcja też było oburzenie, że segregacja, a okazuje się, że dałam się zmanipulować jak mała pipka. Dzięki za ten wpis, idę szerować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tutaj historia podobnej segregacji na tle nie wiadomo jakim

      Usuń
  4. Mnie tak samo wstyd, że dałam się tak omamić i "nienawiść do partii rządzącej" jednak mnie także przesłania myślenie. Przyznaję się i wstydliwie otwieram oczy. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiem, że post jest bardzo stary a blog jest od dawna nieaktywny, ale chciałam tylko powiedzieć, że dzięki takiemu rozwijającemu i kształtującemu empatię kontaktowi 24/7 ze zdemenciałymi dziadkami w dzieciństwie wciąż cierpię z powodu depresji i zaburzeń lękowych. Nie mogę uwierzyć w to, że ludziom tak strasznie zależy, żeby dzieci, które już są pokrzywdzone przez los były jeszcze narażone na ciągłe wyzwiska i nieobliczalne zachowanie ze strony kochanych seniorów i musiały znosić ich niezdolność do kontrolowania potrzeb fizjologicznych. Ja nie mogłam tego wytrzymać i miałam ciągłe myśli samobójcze, a nie potrafię już sobie wyobrazić jaka to by była trauma dla dziecka które nie ma własnego domu :/

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ciekawie to zostało opisane.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.

    OdpowiedzUsuń